Kolejna produkcja Bollywood, która trafiła do naszych kin, okazała się produkcją nieco za mało bollywoodzką. Historia pary pomysłowych oszustów, dla których nie ma rzeczy niemożliwych, jest dość przyjemna. Jednak wszystko w tym filmie jest takie stonowane, brakuje tego walącego po oczach kiczu i akcentowania uczuć, jak to bywa w innych tego typu produkcjach. Niektórym może się to podobać, dla mnie była to wada. To, co traci w historii, "Bunty i Babli" odrabia w piosenkach, które (poza jedną) są po prostu rewelacyjne. I znów żałować pozostaje, że jest ich tak niewiele, zwłaszcza że słucha się ich świetnie. Fajna jest angielska wersja piosenki o Bunty i Babli na napisach końcowych, lecz mistrzostwem jest "Nach Baliye", które od razu stało się jedną z moich ulubionych piosenek bollywoodzkich. Do "Nach Baliye" zrobiono też najlepszą w całym filmie choreografię, jest więc małym cacuszkiem, które pozwala zapomnieć o wszystkich mankamentach.